"The New Life Starts Here" tak śpiewał Mike Scott 14 lat temu na płycie grupy The Waterboys "Dream Harder". Moje nowe życie radiowe zaczyna się jutro rano w "Złotych Przebojach". Niby niczego się nie boję, ale trema przed mówieniem przez radio chyba coraz większa. Dobrze, że nie mam ostatnio czasu na myślenie. Dużo zajęć. Sesja zdjęciowa u Andrzeja Tyszki wypadła chyba nieźle. Miła atmosfera i spokój Artysty sprawiły, że 5 godzin minęło szybciej niż zwykle. Na efekty trochę poczekamy, znaczy pewnie też do jutra. Wczoraj w Winotece Bodega odbyła się konferencja prasowa w mojej sprawie. Tu nie było tremy, raczej ciekawość, czy ktoś przyjdzie, żeby się dowiedzieć, co będę robił w nowej pracy.
(Dalej…)
No to jestem w kraju. Jak dobrze. Już wcześniej ustaliliśmy, że BARDZO lubię wyjeżdżać, ale jeszcze bardziej wracać. Podróż OK, a nawet lepiej. Z Melbourne do Bangkoku 9 godzin lotu. Tym razem Thai. Bagaż jak zwykle za ciężki, ale 29+15 w dwóch walizach udało się przepchnąć. Cięższa walizka nie może ważyć więcej, niż 32 kilogramy. Takie przepisy przewoźników. Serwis linii Thai przereklamowany. Barramundi pływała w wodzie, ziemniaki rozmoczone. Wino francuskie...
(Dalej…)
"Piknik Pod Wiszącą Skałą" z Anką i Edkiem. Tak jak w kinie wiele lat temu. Tamta historia była zmyślona, moja podróż prawdziwa. Zatoczyło się koło, bo Hanging Rock to była pierwsza wycieczka z Melbourne 12 lat temu, podczas mojego pierwszego tutaj pobytu. Zaledwie kilkadziesiąt kilometrów od miasta, cudowne miejsce na piknik dla mieszkańców metropolii...
(Dalej…)
Jacek wygrał wycieczkę do Australii w konkursie wydawnictwa Prószyński i spółka oraz Trójki, z okazji wydania książki Lista Przebojów Trójki i 25 lecia audycji... Cieszyłem się wraz z Nim. Nie spotkaliśmy się tutaj, bo gdy On przyleciał, ja już byłem w Western Australia. Przeżył chłop piękne chwile. Namówiłem go, żeby to opisał... i pokazał na zdjęciach!
(Dalej…)
16 lat temu odszedł Freddie Mercury, akurat byłem wtedy na Korsyce. Dziś w Australii wybory parlamentarne, tutaj głosowanie jest obowiązkowe. Frekwencja pewnie będzie wynosiła ponad 90%. Wczoraj nie pisałem, bo byłem cały dzień w mieście. W piątki sklepy otwarte do 21. Korzystałem... Wszystkie płyty zakupione, nawet nowa Kylie Minogue (ale to dla kolegi Seweryna!).
(Dalej…)
10 lat temu Michael odebrał sobie życie w pokoju hotelowym w Sydney. Pamiętam, że ta wiadomość mnie zaszokowała. Młody (37), przystojny, bogaty, popularny, szczęśliwy(???), a jednak nie chciał żyć. Dlaczego? Nikt chyba naprawdę nie zna odpowiedzi na takie pytanie. Dlaczego ludzie odbierają sobie życie? "Never Tear Us Apart" grupy INXS z klipem kręconym w Pradze to jedna z moich piosenek wszech czasów.
(Dalej…)
Mocno przyśpieszyło. Coraz więcej listów z kraju, coraz więcej spraw. Już za 10 dni zaczynam nowe życie zawodowe. Going For GOLD! Pojutrze polska premiera nowego albumu Eagles. Tak, to już pora wracać. Do kraju i do radia. To wracam! Jeszcze tylko Melbourne. Też lubię tutaj być, oj bardzo lubię. Mam Ankę i Edka, mam ulubione miejsca. Na powitanie Anka miała dla mnie niespodziankę.
(Dalej…)
Wracam do domu do Sydney, bo z Piratami to już jak rodzina. To Kicia to wymyśliła i chyba nieźle. W niedziele bazarek w Rozelle, kupiłem tylko Róże Pustyni, bo piękna. Miałem także do wyboru masaż chiński, albo naergetyzowanie japońskie. Wybrałem to drugie, bo nigdy tego nie robiłem, a poza tym wystarczyło usiąść, złożyć ręce, zamknąć oczy...
(Dalej…)
Stenia i Adam mieszkają w Perth od ponad 20 lat, od 1990 roku w tym pięknym domu, który widać na jednym ze zdjęć. Dobrze im się powodzi, mają dwójkę wykształconych dzieci. Adam mój rocznik, w Wigilie Świąt Bożego Narodzenia w tym roku skończy 53 lata. Ciężko pracują, ale cieszą się życiem. Właśnie wrócili z Wanuatu.
(Dalej…)
Piątek. Jak ten czas szybko płynie! Od rana jeszcze raz Wave Rock, inne światło, ale ponownie na nasze szczęście bez innych turystów. To niesamowite, że w takich cudownych miejscach spotykamy tak mało ludzi. To normalne, bo jesteśmy tutaj przed sezonem. Tutaj jest wiosna. Całe autobusy turystów przyjadą latem. Będzie jeszcze goręcej...
(Dalej…)
Czas płynie. Za szybko. Wracamy do Perth. Z Esperance do Norseman szybko, bo to 200 kilometrów. Tam “ekskluzywna stacja benzynowa” i ruszyliśmy do Hyden. Czerwona droga z niespodziankami. 300 kilometrów, jak byśmy oglądali National Geografic. Cudowna podroż, gdyby nie muchy. Szalone. Wchodzą wszędzie, no ale w końcu to one tutaj mieszkają, nie my.
(Dalej…)
No i nie bardzo wiem od czego zacząć. Miało nie być zdjęć tego dnia. Dzień w mieście. Odpoczywanie. Tak się zaczęło. Obudziliśmy się po 9. Zmęczenie jazdą i słońcem już daje o sobie znać. No to po śniadaniu i wysyłaniu internetów kawa i ciacho na lunch w Jetty Restaurant. Mamy zasięg bezkablowy w cenie kawy… Wow! Wreszcie mogę odpisać na zaległe listy.
(Dalej…)
Nic tego nie zapowiadało. Choć to 13, ale nie piątek. Zaczęliśmy podroż do parku Cape Le Grand od zdjęć “pazurów kangura”. Ubrałem ochronki na nogi, bo węże w zaroślach tylko czekają na takich fotografów, jak my. W parku są te najpiękniejsze plaże Australii, ale zaczęliśmy od Frenchman Peak. Niezbyt wysoka góra, ale jak widać taka trochę jak Uluru. Na górze jaskinia. Kiedyś żyli tam Aborygeni.
(Dalej…)
Droga piękna, bo przyroda pcha się na aparaty fotograficzne. Co spojrzenie, to zdjęcie. Po drodze Stokes National Park. Byliśmy chyba jedyni, którzy tego dnia odwiedzili to miejsce, bo przyjechał do nas sam Ranger, czyli Pan Zawiadowca całości. Park niedawno płonął, to widać na zdjęciach, ale nadal piękny.
(Dalej…)
Codziennie rano jestem prawie pewien, że już nic więcej mnie tutaj nie zaskoczy. Codziennie się mylę. Dziś było chyba 36.6 Celsjusza. W słońcu jeszcze więcej. Jutro w Perth ma być 39. Wiosna… My jutro do Esperance. Dziś wybraliśmy się do Fitzgerald River National Park. Kilkadziesiąt kilometrów jazdy czerwoną drogą przez busz i znowu dziesiątki, setki zdjęć.
(Dalej…)
Dzień w podroży. Dalej i dalej. Do najładniejszych na kontynencie, może na świecie płaz. Biały piasek, niebieska woda, zieleń piękna i soczysta i ta natura…Prawie niezmierna. Nie mogę uwierzyć w to co widzę. Fotografia tego nie pokazuje, ale zawsze cos zostaje. Na zdjęciach, w komputerze, w pamięci, w zapiskach, w dzienniku.
(Dalej…)
Jeśli dziś piątek, to na początek wybraliśmy (UWAGA!) Holandię! Dutch Mill Lily, czyli landgenoten… Lily to holenderski młyn, który nadal mieli ziarno na mąkę, a na dodatek robią tam także wino ‘Lily’. Nie próbowaliśmy, bo to był dzień przeznaczony na zdobycie góry. Byliśmy w parku narodowym Stirling Range, a ten szczyt do zdobycia to Bluff Knoll (1073 metry). Niby nic takiego, ale jednak coś.
(Dalej…)
W Denmark zjedliśmy na lunch pyszne ciasto marchewkowe. Nigdy wcześniej takiego nie jadłem. Trochę jak nasz piernik. Z orzechami, rodzynkami i imbirem. Z bitą śmietaną… Tak, wiem milion kalorii, ale za to na śniadanie były płatki z mlekiem i owoce z jogurtem. Kolacja dopiero po 20 i pewnie dlatego śniły mi się koszmary. Rano po codziennym rytuale wysyłania internetów zgubiło nas w buszu.
(Dalej…)
Od rana staraliśmy się wysłać internety. To wcale tutaj nie jest takie łatwe. Najczęściej nie można się podłączyć z własnym “laptokiem”, bo się boją wajrusow. Jak się okazało najtrudniej przesłać zdjęcia. Stąd braki w kolekcji. Kawiarenki w tej okolicy pracują w innym systemie i z naszego, znaczy Guni adresu nie chcą przesyłać zdjęć. No tak mają…
(Dalej…)
Kiedyś mój kolega Edziu z Melbourne opowiadał mi, że wyścigi konne odbywające się w ich mieście 6 listopada, to niesamowita sprawa. Nie bardzo wiedziałem o co chodzi. Teraz już wiem… Nawet tutaj, w Zachodniej Australii pub w Hotelu Pemberton był pełen fanów tego sportu. Znaczy w zasadzie przyszło całe miasto, bo Melbourne Cup to święto.
(Dalej…)
Po drodze z Margaret River do Augusty jest ich 300. Wybraliśmy tylko jedną, Lake Cave, bo tylko 3 są przygotowane do zwiedzania turystycznego, a Lake jest ponoć najpiękniejsza. Niezwykłe miejsce. Jak to jaskinia. Na zewnątrz 30 stopni, pod ziemią tylko 17. Bardzo przyjemnie. Widoki jak nie z tej planety. Wyobraźnia mocno pracuje. Fotoaparaty także…
(Dalej…)
Tak dziś było. Niby jedziemy coraz niżej, powinno być coraz chłodniej, a jest odwrotnie. Downunder. Od rana winnice, bo jest ich w tym rejonie 105. Wszystkich nie da się odwiedzić, ale robimy, co możemy. Dziś trafiliśmy na “perle w koronie”. Gralyn Estate. Ich wino można kupić tylko tutaj, w winnicy, nie ma go w sklepach. Jest w internecie. Polecam, bo odpadliśmy wszyscy, znaczy Gunia, Pirat i ja.
(Dalej…)
Po prostu kolejny piękny dzień. Rano zimno, znaczy jakieś 10 stopni. W dzień gorąco, znaczy jakieś 25. To był nasz dzień w winnicach. Margaret River słynie z wina. Co kilkaset metrów jest zjazd z drogi do kolejnej winnicy. Odwiedziliśmy kilka z nich. Vasse Felix, Pierro, Moss Brothers, Arlwood…
(Dalej…)
Niecałe 300 kilometrów od Fremantle. Margaret River = wino, wino wino… Ale wcześniej małe wyjaśnienie do ostatniej relacji. Fakt, miało być także o kleszczach. Nie spodziewałem się, że tutaj także straszą. I to tymi samymi groźnymi chorobami. Gunia złapała dwa, Pirat jednego. Mnie na razie oszczędziło. Może dlatego, ze chodzę w górskich butach i długich spodniach.
(Dalej…)
Pomyślałem dziś o moim Tacie, o Baśce Głuszczak, Baśce Dzięgielewskiej, o rodzinie i znajomych, którzy odeszli. O Czesławie Niemenie, Marku Grechucie, Mirze Kubasińskiej i Tadeuszu Nalepie. O Grzesiu Ciechowskim… Gone fishing in Heaven. Ładne zadnie, które znalazłem na ławeczce, dziś na wyspie Rottnest. Popłynęliśmy tam promem z Fremantle.
(Dalej…)