... a tu zima akurat!
No to jestem w kraju. Jak dobrze. Już wcześniej ustaliliśmy, że BARDZO lubię wyjeżdżać, ale jeszcze bardziej wracać. Podróż OK, a nawet lepiej. Z Melbourne do Bangkoku 9 godzin lotu. Tym razem Thai. Bagaż jak zwykle za ciężki, ale 29+15 w dwóch walizach udało się przepchnąć. Cięższa walizka nie może ważyć więcej, niż 32 kilogramy. Takie przepisy przewoźników. Serwis linii Thai przereklamowany. Barramundi pływała w wodzie, ziemniaki rozmoczone. Wino francuskie...Człowiek się przyzwyczaja do dobrego, prawda? Dobrze, że w Bangkoku przesiadałem się do Austrian Airlines. Lot do Wiednia... 11 godzin. Da się znieść, szczególnie nocą. W Bangkoku mieliśmy lądować około 22.40, a lot do Wiednia tuż przed północą. Byłem pewien, że uda się wziąć prysznic na lotnisku. Prysznic to jeden z najwspanialszych wynalazków człowieka. Nie udało się, bo jak wysiadłem, to przy wyjściu z samolotu stał chłopczyk (tam wszyscy wyglądają jak dzieci) z tabliczką z moim nazwiskiem (poprawnie napisanym!). Meleksem podrzucił mnie do następnego samolotu i tyle byłem w Bangkoku. No to poleciałem dalej brudny...
Za to w samolocie od razu szampan na powitanie, Alina by się ucieszyła, bo Ona uwielbia szampana! Ja tak sobie. Po kolacji spanie, a raczej letarg ze słuchawkami na uszach, żeby zagłuszyć czas. W sumie na 20 godzin lotu spałem chyba połowę czasu. Nieźle... Tak, jakby gdzieś mi zginął jeden dzień po drodze. W Wiedniu to już jak w domu. Piękny wschód słońca z lądującymi samolotami. Mocna kawa, drobne zakupy w duty free, bo jednak zawsze taniej (kosmetyki i inne uzależnienia...). Zawsze zapominam, że najbardziej upierdliwy jest ten ostatni lot, Wiedeń - Warszawa. Bo samolot mały, miejsca jeszcze mniej, a mnie bagażu przybywa na każdym lotnisku. Na szczęście to tylko kilkadziesiąt minut takiej niewygody. Wysiadam, "a tu zima akurat. No zima, bo zima! Bagaże przyleciały, nie są zniszczone, jest OK. W domu też żadnych zniszczeń, no pięknie. Byle dotrwać do wieczora, wtedy jest szansa, że jet leg nie dopadnie. Szybko bazarek, bo w domu nic do jedzenia. Szybko do radia na kilka miłych spotkań. Zasnąłem w fotelu słuchając muzyki. Tak, to Eagles, ale zasnąłem nie dlatego, że płyty nudne. To było już drugie przesłuchanie. Muzyka świetna, bo to Eagles. Dwie nowe płyty po 28 latach od "The Long Run". Pewnie jeszcze kiedyś do tego wątku wrócę. Obudziło mnie o 4 w nocy, znowu Eagles i inne nowości. Do teraz... Muszę kończyć, bo dziś mam sesję zdjęciową. Zabrzmiało intrygująco? Jak było napiszę jutro. Zdjęcia przez kilka dni jeszcze australijskie, to zrozumiałe...
Pozostałe wpisy
» Przeszłość... (2024-11-14, 19:54)
» Launceston... (2024-11-12, 19:54)
» Wyłącz i włącz... (2024-11-07, 19:54)
» Forever... (2024-11-05, 19:54)
» Zaduszki... (2024-11-02, 19:54)
» Cukierek albo... (2024-10-31, 19:54)
» Barwy jesieni... (2024-10-29, 19:54)
» Wiosna w Hobart... (2024-10-26, 19:54)
» Vancouver... (2024-10-24, 19:54)
» Barwy ziemi... (2024-10-22, 19:54)