Dzień jak co dzień

Marek | Blog Marka | 2008-02-08, 18:41

Budzę się koło 6 rano. Prawie każdego dnia o tej samej porze. Automatycznie włączam radio tranzystorowe, które mam w zasięgu ręki i tak jeszcze poleguję w półśnie z pół godziny. Lubię wcześnie wstawać, świat wtedy wygląda trochę inaczej. Po porannej toalecie pije Alveo, na czczo..., bo Alina wmusiła mi ten specjał i mówi, że pijąc regularnie wiele rzeczy sobie poprawie. Jak na razie to tylko pogorszył mi się stan konta w banku, ale nie umiałem jej odmówić. Taki Waciak ze mnie.

Śniadanko było zawsze przyjemnością, bo zwykle zjadałem kromkę chleba razowego z białym serem, ale ponoć się kłóci, biały ser z chlebem, a ponadto mleczne produkty nie są dobre w naszym wieku. Obciążają. Nie muszę chyba mówić, kto mi to wmówił. Rano, gdy tak się krzątam po domu towarzyszy mi milczący przyjaciel, czyli włączony telewizor. Stanowi tylko tło, bo tak naprawdę gra radio. Czasami, gdy zobaczę coś na pozór frapującego włączam na chwile dźwięk, ale przeważnie od razu wyłączam, bo jak zwykle coś mnie zdenerwuje. Ostatnio tyle rzeczy w telewizji mnie denerwuje, że długo nie wytrzymuję i wracam do radia, a jak i ono mnie wyprowadzi z równowagi, włączam sobie jakąś smutną płytę i od razu jest mi weselej. Czasami rano podsłuchuje Marcela w Trójce, ale potem, gdy jadę do pracy to skaczę po skali jak szalony. Niby duża oferta programowa, a nie ma czego słuchać. Bywa, że zatrzymam się na Jazz Radiu, ale też się często zbiesiam. Najlepiej, jak wchodzi głos i mówi: "Hi this is Dave Brubeck. You are listening to Jazz Radio", a prezenter na to: jak powiedział Dave Brabek.. Tak mówi! Mówi też, że to był Majkel Babl, choć wszystkie inne radia mówią Buble'. No taki lokalny koloryt...

W radiu, moim nowym radiu muszę być tak, aby spokojnie wejść o 9.45 na antenę. Zawsze jestem dużo przed czasem, bo taki już jestem. Nie lubię się śpieszyć, nie lubię się spóźniać. Po wyjściu ze studia siadam przy komputerze, czytam listy, odpisuje, trochę surfuje, no i koło 11.00 nie da się już wytrzymać. Trzeba zadzwonić do Dragan, bo od niej o tej porze przyszło już parę maili, a że oni już po smoothies, a godzinę później, że już po kawie odwróconej. I tak od rana opisuje mi pogodę, swój nastrój i upierdliwość życia na wsi. No i w końcu dzwonie do niej. Jak mnie tu w Agorze podsumują z tymi telefonami to pójdę z torbami. Dobrze, że teraz jest w lesie koło Wałcza, bo do Amsterdamu gdybym miał dzwonić to dramat. Potem drugie wejście na antenę, o 12.45 i do domu! Czasami między wejściami antenowymi pójdę sobie na kawę z pianką, bo w Agorze mają dobrą, a czasami siedzę przed komputerem, słucham muzyki lub ponownie odpisuje na listy od słuchaczy. Zdarza się, że ktoś chce zrobić krótki wywiad lub potrzebują jakąś wypowiedź do telewizji i przyjeżdżają z ekipą, aby nagrać. Takie 5 sekund pokazane w telewizji z 10 minut mówienia do kamery. Domyślacie się, jak za tym przepadam.

W domu jestem wystarczająco wcześnie, żeby spokojnie pójść na pobliski ryneczek. Mam tam stałe stoiska, znają mnie sprzedawcy, wiedzą co lubię i tak sobie nakupuje różności, a to jabłka Lobo, a to pomidorki malutkie, ale za to jakie słodziutkie, jakieś warzywa na obiad i tak się uzbiera, że ręce od niesienia urywa. Starcza mi tego na kilka dni. I gdy tak już wszystko mam w domu i w lodówce nie muszę już nigdzie chodzić. Uwielbiam to, bo jestem domatorem. Lubię być u siebie i robić dokładnie to, na co mam ochotę. Przebieram się w domowy cieplaczek, paputki i jest mi dobrze ze sobą samym.
Gdy do mnie ktoś przyjeżdża to też mnie to cieszy, ale lepiej, żeby na krótko. Zwykle wizyta innej osoby wprowadza trochę zamieszania w moich stałych rytuałach dnia. Ale jakoś to znoszę. Alina już wie, że lepiej u mnie być, gdy mnie nie ma. I teraz przyjeżdża, gdy ja wyjeżdżam, chociaż zawsze jest mile widziana, bo pokój gościnny czeka. Ale nie ma to jak samotne wieczory..
Wieczorem, znaczy po lekkostrawnym posiłku czyli takim (o Boże), co się nie kłóci, chyba, że byłem w Sieradzu i siostra napakowała mi wałówki, otwieram butelkę Shiraza. Uwielbiam wino. Mam całą kolekcję wina, bo regularnie dochodzą nowe zapasy z Australii. Alina nie może zrozumieć, że u mnie wino stoi i czeka, bo u nich nic nie poleży na stojaku. Co mają to wypijają, a tam gdzie mieszkają nie można kupić dobrego wina, więc czasami im podsyłam parę butelek zapakowanych w skarpetki. Po kilku dniach słyszę, że zapasy już wyczerpane.
Po 20-ej każdego dnia dzwoni Alina. Dlaczego po 20? Bo ma darmowe wieczory i week-endy i może gadać bez końca. I tak sobie rozmawiamy, o minionym dniu, o mediach, o muzyce... o życiu. Ja nie zawsze jestem w nastroju na długie gadanie, więc czasami wyłączam telefon ze ściany i mnie nie ma. Nie dlatego, że nie mam ochoty z nią rozmawiać, ale tak czasami lubię. Wiem, że wtedy nikt nie zadzwoni. Alina oczywiście próbuje na komórkę, ale moja komórka nie dzwoni tylko wibruje, więc jej nawet nie słyszę. I następnego dnia dostaje bure, że się wyłączyłem. Zwykle mam jakąś wymówkę pod ręką i wszystko jest ok.
Fajnie jest tak otworzyć butelkę wina, usadowić się wygodnie w fotelu, włączyć jakiś horror i spokojnie go sobie obejrzeć. Bo ja lubię się bać i mogę oglądać największe horrory tego świata. Potem dobrze śpię i nic złego mi się nie śni. Nieraz zasypiam nawet podczas oglądania, w tym wygodnym fotelu, ubrany w cieplaczka i skarpetki wełniane z Australii, ale przecież nikt tego nie widzi, jak smacznie sobie Niedźwiedź śpi.

(tekst napisany przez Alinę Dragan)

Pozostałe wpisy
» Dziękuję... (2024-03-26, 19:54)
» 24 Marka... (2024-03-23, 19:54)
» Cape Forestier... (2024-03-19, 19:54)
» Coś konkretnego... (2024-03-16, 19:54)
» Błędnik... (2024-03-14, 19:54)
» Frozen... (2024-03-07, 19:54)
» Rojst... (2024-03-05, 19:54)
» Koń jaki jest... (2024-03-02, 19:54)
» Kwiat czerwony... (2024-02-29, 19:54)
» Zima... (2024-02-27, 19:54)
Marek Niedźwiecki RSS Feed

Ten blog to wyraz moich osobistych poglądów. MN